niedziela, 31 marca 2013

DIY: Metaliczny naszyjnik.







Banalnie proste, a jak efektowne. Pokażę Wam, jak w prosty sposób zrobić biżuterię, która przykuwa uwagę. Uwielbiam takie robótki, jakoś noszenie ich o wiele bardziej cieszy. Kiedyś Empik organizował warsztaty na których można było złapać bakcyla. Był w  nim dział 'hand made' był zaraz na wejściu i zakochałam się w nim. Mnóstwo koralików, wstążek, błyszczących się cudeniek. Wszystkie czekające na pomysł, który zrodzi się w naszej głowie. 

ZACZYNAMY!


Potrzebujemy:


  • nakrętki na śrubki - srebrne, złote, ciemne jasne, małe czy duże - bez różnicy, to już nasze upodobania jak zdecydujemy aby nasz naszyjnik wyglądał
  • kilka metrów sznurka, wstążki
  • czegoś do zakończenia naszyjnika (ja po prostu używam zwykłego kawałka drucika robiąc mały pierścień na końcu. nie jest to najestetyczniejsze wykończenie, ale szybkie i łatwe)  :)




Te śrubki zdobiłam sama. 
Nie do końca wyszło to estetycznie, bo używałam do tego farby a wcześniej podkładu pod nią :)






Przykładowe sznurki. Fajnie wygląda jak połączy się takie cienkie po kilka w jeden. Można wtedy używać dużych nakrętek, jak i takich malutkich.







Teraz najtrudniejsza czynność - warkocz. Cała sztuka polega na robieniu jednej 'serii ' tj zawinięciu dwukrotnie sznurków  i wsunięcie na zewnętrzne sznurki naszą nakrętkę. Przy drobniejszych ozdobach można na pojedyncze sznureczki gęściej je rozmieszczać. 








W miejscu gdzie położyłam nakrętki, powinny znaleźć się one na sznurku. Sznurek ma być mocno ściągnięty w warkocz. Robiłam tak luźno, żeby mniej więcej pokazać zasadę :)







Możecie do zmiany koloru nakrętek używać dowolnego koloru - wystarczy użyć sprayu nadającego im najbardziej wydumany kolorek :) 
Idealne na lato - soczyste zielenie, pomarańcze w zestawieniu z fajnym sznurkiem, dadzą super efekt.


A oto przykładowy efekt:









_________________________________________________________________________________


Jak Wam sie podoba? Jakiś pomysł na oryginalne połączenie kolorów?
Jeżeli ktoś z Was wypróbuję, chętnie obejrzę efekty !

Klaudia

sobota, 30 marca 2013

Pielęgnacyjny ratunek olejowy.


Olej - słowo kojarzące się z tłuszczem, smażeniem, czymś niezdrowym. Tutaj się zgodzę, gdy myślimy o tym, co stosujemy często w kuchni.  Istnieje jednak wiele olei  które stosowane zarówno w kuchni jak i w codziennej pielęgnacji skóry sprawdzają się w pełni.

Przykładowo:

  • olej z awokado
  • olej migdałowy
  • olej sojowyu
  • olej słonecznikowy
  • olej z pestek dyni
  • olej z pestek brzoskwini

Te nazwy, brzmiące już bardziej owocowo, przypominają specyfiki stosowane na co dzień - jednak już nie podczas gotowania, a w nawilżaniu.
Wymienione wyżej oleje, to oleje roślinne ciekłe, które fajnie sprawdzają się do tzw olejowania włosów. Posiadaczki zniszczonych końcówek, matowych, długich włosów - zachęcam do poczytania. 
Dla leniwych - zapewne niedługo wspomną o tym również :)

Istnieje również kilka stałych olei roślinnych jak choćby znane masło kakaowe, czy olej kokosowy.
O tym ostatnim będzie dziś trochę więcej.









Olej kokosowy najlepiej i najłatwiej kupić w sklepach ze zdrową żywnością bądź allegro. Jego cena jest stosunkowo niewielka do ilości produktu jaki dostajemy - opakowanie 200ml można kupić za około 20zł, 500ml kosztuje w granicach 40zł.

Swój olej dostałam od babci. Wraz z nim instrukcję obsługi i pomysły, które zdążyła już wypróbować. Począwszy od smażenia piersi kurczaka na nim (olej jest jadalny :) po smarowanie spierzchniętych ust, szorstkich dłoni i zmiękczania skórek przy paznokciach. 

Olej kupujemy jako twardą masę przypominająca trochę parafinę. Po delikatnym ogrzaniu jej przechodzi w stan ciekły. Wystarczy przez chwile pocierać, a na naszych palcach znajdzie się wystarczająca ilość produktu by przykładowo nawilżyć dłonie. Produkt jest bardzo wydajny. 






Najważniejszym plusem oleju kokosowego jest to jak szybko się wchłania. Oliwki - takiej dla dzieci pewnie wiele z nas używało. Mijają wieki zanim nasze ciało w pełni 'wciągnie' ją w głąb, a z kokosowym tak nie jest.. Minuta, dwie, a śladu nie ma . Skóra przestaje być ściągnięta i szorstka. Nie świeci się i nie ma tłustego nieprzyjemnego uczucia. Po prostu znika.

To coś dla skóry skłonnych do alegrii. Specyfiki dodawane do różnych balsamów po prostu uczulają. Nie wszystkie, ale jednak zawsze jest obawa przy pierwszym użytkowaniu jakiejś nowości. Tutaj jej nie ma. Produkt całkowicie naturalny, jest bezpieczny i skuteczny.

Ciekawostką jest produkcja lodów - są dwa sposoby. Jeden to mleko i śmietana, która nadaje kremowej konsystencji. Drugim jest produkcja na bazie tłuszczu. I właśnie może to być tłuszcz z kokosa. Ten drugi sposób jest częściej stosowany - jest o wiele tańszy. Różnice smakową w tych dwóch sposobach łatwo wyczuć, jednak oba są smaczne. Jeżeli chodzi o stronę zdrowotna i dietetyczna - zarówno śmietana jak i sam tłuszcz, swoje kalorie mają :)


Używał już ktoś oleju kokosowego i zna jakieś inne jego zastosowania?
Czekam na Wasze relacje!

Klaudia

piątek, 29 marca 2013

Pomruki zimna



Za oknem zimno, pod kocem też lekko telepie. Uśmiechać się też coraz trudniej - mina rzednie z każdym mokrym płatkiem na twarzy. Czasem mam wrażenie, że to łzy złości. Bo ileż można?









Klaudia

czwartek, 28 marca 2013

Sleek - warto?

Zaczynając nasze pierwsze spotkania z jakąś firmą, od samego początku wyrabiamy sobie powoli o niej opinię. Początkowo, bacznie obserwujemy szukając wad i zalet. Sprawdzamy jak co działa, ostrożnie otwierając  rozsuwając, oglądając. Gdy już obejrzymy to co jest na zewnątrz, zaglądamy do środka i sprawdzamy co on kryje. 
Tym razem myślę o paletkach Sleek - dla mnie nowości, z którą swoja przygodę rozpoczęłam pół roku temu.





Nie używałam cieni prawie nigdy. Zawsze obijały mi się o makijażowe kiczowate - bo to co się świeci za bardzo, wywołuje u mnie złe skojarzenia. Dopiero po odkryciu matowych cieni - Matnattan, przeglądanie makijażowych tutoriali stało się interesujące. Pierwsze kroczki z pędzelkiem zaczęłam od Sleek Au Naturel.

Kilka matowych, kilka błyszczących cieni, które zostawiłam na specjalne okazje. Na co dzień matt - brązy i beże to zdecydowanie coś co lubię.












Po jakimś czasie na allegro, zobaczyłam Sleek w werscji całkowicie matowej. Tak bardzo przypadła do gustu, że jej cena stała się wygórowana a dostępność znikoma. Po prostu wszyscy rzucili się na Ultra Matte Brights V1 i Darks V2.

Ja osobiście wybrałam wersje ciemną. Jeszcze odrobinę brak mi odwagi do tak kolorowych makijaży  zresztą uważam je za typowo letnie. Biorąc pod uwagę pogodę za oknem, do niej jeszcze nam daleko :)














I na koniec nowość - moja trzecia paletka PPQ Supreme stworzona we współpracy z domem mody PPQ.
Wersja Supreme jest całkowicie matowa. Natomiast istnieje PPQ Shangri-La, która łączy ze sobą błyszczące i matowe kolory.














Ogólnie podsumowując:

 - Cienie są mocno napigmentowane, aksamitne i trwałe. Fantastyczna jakość.
Każdy laik, będzie wstanie sobie z nimi poradzić

- Cena jest przystępna

- Są na allegro WSZĘDZIE dostępne. 

- Mają mocne, bardzo ładne, czarne opakowanie. Kilkukrotnie cienie upadły mi, jednak cienie przeżyły pół metrowy lot

- Minusem jest dobranie kolorów, bowiem wszędzie są przekłamane zdjęcia. wiadomo, zobaczyć na żywo jest zupełnie inaczej  Chociaż w moim przypadku jest tak, że w sumie  barwy są o wiele ciekawsze na żywo.



Jestem na TAK. 



Klaudia

Powolutku startuje.


Witajcie!
Jestem 19-letnia studentką Uniwersytetu Warszawskiego. Na imię mam Klaudia.
Nie jest to pierwszy blog, który zaczynam prowadzić. Niewielkie doświadczenie przypomina mino wyzwaniu jakiego sie podejmuje. Początki bywają trudne, przeskoczyć jest je niełatwo. Jednak istnieje ambicja, która działa podobnie jak adrenalina. Nadaje mocy, przy której podniesienie życia na włsnych plecach staje sie możliwe.  Pierwszy raz będę w pełni sobą. Cicho wierzę, że stworzę coś co od dawna próbuję ukształtować. Połączenie wszystkich miejsc, w których moje myśli są spisywane, w których pokazuję część moich zainteresowań, i pasji. Ciałabym móc cofać sie rok wstecz i z uśmiechem wspominać - taaaak to było dobre.



Klaudia